Temat może nie pasujący do obecnej sytuacji, ale wycieczka miała miejsce jeszcze w sierpniu.
Dla mnie było to piąte wejście na Babią Górę, dla Ewa chyba też… nawet Norbert był już trzeci raz.

Buszujący w paprociach
Budzik zadzwonił o 3:30 – dobrze, że o takich chorych godzinach dzwoni tylko jak wybieramy się w góry. Na parkingu w Zawoja-Markowa jesteśmy trochę po wschodzie słońca i na poranny rozruch zaczynamy wraz z innym turystami uprawiać jogging do parkomatów. Na najbliższym jest opcja płacenia kartą, ale nie ma czytnika, na kolejnym jest czytnik, ale ci którzy chcieli płacić gotówką muszą iść do tego niżej bo ten nie przyjmuje… Monthy Python normalnie. Wisienką na torcie jest to, że kilkaset metrów wcześniej jest darmowy parking, ale to zauważyliśmy dopiero w drodze powrotnej.
W końcu ruszamy. Czas podejściowy do schroniska Markowe Szczawiny skracamy o pół godziny, więc na miejscu możemy spokojnie odpocząć i coś przegryźć. Jest powiedziałbym – trochę tłoczno. Ruszamy dalej, zółty szlak czyli przez Perć Akademików. Norbert ma frajdę z łańcuchów i klamer, wydawało mi się, że mniej tego żelastwa tam jest, ale po wszystkim i tak usłyszałem, szkoda, że tak mało. Druga trasa ze sztucznymi ułatwieniami, wcześniej był Małołączniak przez Kobylarzowy Żleb.

Jest radość


Na szczyt urwane kolejne pół godziny, więc znowu jest czas na relaks. Tym razem Norbert spędza najwięcej czasu robiąc zdjęcia. Niestety parowanie jest takie, że nie widać nawet Tatr.

Klasycznie w stronę Małej Babiej

Ewa śpi, ja biorę udział w castingu do tapmadl

Różne dinozaury latały w okolicy

Nasza droga powrotna, po lewej ze stokiem narciarskim jest Mosorny Groń – tam dojdziemy
Czerwony szlak którym schodziliśmy ze szczytu był jeszcze bardziej uczęszczany niż żółty i tak poza masą turystów, byli turyści nazwijmy ich niedzielni – którzy pytali „czy daleko jeszcze” i „czy na szczycie jest schronisko”, byli oczywiście długodystansowcy robiący GSB – tych łatwo poznać po wielkich plecakach (jeden przez dłuższy kawałek szedł za mną i każdej napotkanej osobie mówił „cześć”), były jeszcze czarownice, które miały chyba zlot, było ich na prawdę sporo, poprzebierane, a niektóre nawet porobione.
Zejście do przełęczy Krowiarki monotonne i męczące, na przełęczy Ewę użarła osa (to do kolekcji bo ostatnio była pszczoła). Od przełęczy ruch na szlaku oczywiście mniejszy i spotykamy może kilkanaście osób, oraz długodystansowców robiących GSB ( w tym tego co mówi „czeeeść” – wyobraźcie sobie jak brzmi wypowiadane „cześć po raz tysięczny w ciągu dnia, a nie jest to pierwszy dzień. takie wyżute z wszelkich emocji, jak takie apatyczne, podlaskie zaciąganie…). I właśnie na tym mało obleganym spotykamy znajomego (rachunek prawdopodobieństwa wskazywałby, że pewnie łatwiej wygrać totka).
Idziemy przez Syhlec, Głowniak, Pólko i Kiczorkę – fajna miejscówka, widać Babią Górę, jest polanka, niestety zdjęcia z tego miejsca mi nie wyszły (mimo kliszy na 36 zdjęć).

Taki kopczyk

Kiczorka 1298 m n.p.m.
Z Kiczorki idziemy na Mosorny Groń zobaczyć nową wieżę widokową. Robimy ostatni popas i zjeżdżamy kolejką w dół oglądając pod stopami jak downhillowcy szaleją na zakrętach i skoczniach.
Później już tylko mozolny powrót na parking, częściowo przy drodze, częściowo lasem.
Pod koniec czuć już było lekkie zmęczenie, zrobiliśmy ponad 25 km i 1623 m w górę. Całość zamknęliśmy w 11 godzin.

Widać wieżę

Wieża na Mosornym Groniu
https://summitate.files.wordpress.com/2022/08/12-1.jpgWidok na masyw Babiej Góry z wieży widokowej