Dzień 4. Niestety ostatni
Dziś wyjazd z Tatr,więc nie wstajemy za wcześnie i byczymy się.
Po śniadanku zabieram córkę nad Czarny Staw,gdyż jeszcze tam nie była.
Reszta zostaje i byczy się dalej.
Nad Mokiem zero ludzi.Idziemy same.Pogoda taka jakaś nieciekawa,ale nie rezygnujemy.W pewnym momencie dochodzimy do miejsca,gdzie woda zalała szlak.Przelało nam się przez buty i teraz dziwnie chlupiemy.
Po drodze robimy parę zdjęć
Zaczyna padać.Na szczęście bez kurtek nigdzie się nie ruszamy.
Spotykamy pierwszych ludzi i po kilku odpoczynkach stajemy nad Czarnym Stawem
Agata jest zachwycona.Innych turystów może z pięciu,więc mamy GO prawie tylko dla siebie.Robimy jeszcze parę fotek
i zbieramy się do zejścia,bo przecież jeszcze trzeba do Zakopca zejść.
W drodze powrotnej spotykamy już sporo ludzi.Wypogodziło się,to i tłoku nie brakuje.Mijamy panienkę w takich butach jak się w balecie tańczy,która pyta nas "czy daleko jeszcze?"Nie mogę się powstrzymać i komentuję jej obuwie,na co odchodzi urażona.Przy połączeniu szlaków,skręcamy w lewo i spotykamy tylko dwie osoby.Nad Mokiem jest już spory tłok,więc nie zatrzymując się idziemy prosto do schroniska.
Tam jeszcze jakaś herbatka,dopakowanie worów i powrót do cywilizacji.
Dziś wlokę się tym cholernym asfaltem.Aga na Włosienicy stawia po szarlotce.Szybko zjadamy i wleczemy się dalej.Tragedia.
Już w busie wkurzamy się na myśl o zatłoczonych Krupówkach,a w Zakopanem naszą złość potęguje brak placków ziemniaczanych w Gazdowej Kuźni.Trochę łazimy po Krupówkach,robimy zakupy na podróż i wsiadamy do pociągu.Ostatnie spojrzenia na Tatry,otarcie łez i góry znikają w ciemnościach.
Po powrocie zostały nam piękne wspomnienia,tęsknota i robienie planów na przyszły rok.