O 3:30 budzą mnie pierwsze dźwięki z płyty "Blood Ritual" Samaela. To znak, że pora wstawać. Plan mam dośc ambitny, a dni niestety juz coraz krótsze. Trzeba jeszcze dostać sie do Zakopanego, a to jakies 130 km ode mnie. Nic to - trzeba ruszać. Po raz pierwszy od wielu lat jechałem w Tatry sam. No cóz ludzie się starzeją. Ci co chcą to nie mogą, a ci co mogą to nie chcą. Ale pogoda zapwiadała sie wspaniała, więc o wycofaniu się z planów nie było mowy. O godz. 4:40 siedze już w autobusie PKS do Zakopanego. Po obowiązkowym oczekiwaniu na ostetniego pasażera w busie do Moka w końcu docieram do Palenicy. Wyprawę zaczynam przed 8. Na szlaku stosunkowo mało ludzi jak na razie. Juz po zejściu ze znianawidzonego asfaltu w stronę D5S organizuje sobie śniadanko. Oczywiście górska klasyka: kabanos, musztarda + piwko

. A dalej już tylko coraz piękniej i piekniej.
W końcu docieram do Doliny Pieciu Stawów. Jest kilkanaście minut po 10. Nie powiedziałbym aby moja koszulka termoaktywna była zupełnie sucha

, ale spisywała sie bez zarzutu.
Po pokrzepieniu sie drugim piwkiem i chwili odpoczynku pora ruszać dalej. Mój cel to Kozi Wierch - znienawidzonym przez niektórych mozolnym czarnym szlakiem. Ale każdy szlak ma cos w sobie, a przy takiej pogodzie... Tu kilka fotek z tego szlaku.
I tym oto sposobem docieram na Kozi Wierch. Jak ktos sie wybiera na ten szlak to czekolady, snickersy i innej maści batoniki wskazane bo traci sie sporo energii. Ale widoki ze szczytu wszystko wynagradzają. Starałem sie robić zdjęcia na wszystkie świata strony...
Można sie zakochać w tych widokach - zwłaszcza jak trafi sie na taka pogodę. Ale na Kozim wieje okrutnie i pora ruszać dalej w stronę Granatów.
Pora na osławiony Żleb Kulczyńskiego. Przy dobrej pogodzie nie nastręcza większych problemów.
I tak docieram do kominka ubezpieczonego łańcuchami, wyprowadzającego na Zadnią Sieczkową Przełączkę. Przy suchej skale miła i sympatyczna wspinaczka

.
Teraz przede mną juz tylko grań Granatów (bo dotrzeć na Krzyżne juz nie zdołam). Zresztą tym razem mój plan nie obejmował Krzyżnego.
Kolejno: Zadni, Pośredni i Skrajny
A oto osławiona szczelinka. Trudność może chyba sprawić tylko paniom w szpilkach i panom w plecionkach. Przeciętny turysta nie powinien mieć kłopotu - zwłaszcza, że jest ubezpieczona łańcuchem.
W tym rejonie zaczyna się Żleb Droge'a, zapraszający by spróbować bez znaków (lepiej nie próbować)
No i stało sie jestem na Skrajnym Granacie. Obowiązkowa fotka i trzeba powoli mysleć o schodzeniu.
Zejście ze Skrajnego nie jest trudne, ale troche mam juz w nogach i kolana troche dają bo szlak jest całkiem stromy.
Rzut oka na Czarny Staw
i przez ramię na Granaty
i pora schodzić do Kuźnic przez Jaworzyne. Na dworcu w Zakopanem byłem o 18:15. Teraz czakało mnie największe wyzwanie. Dotarcie do Krakowa przy pomocy środków komunikacji publicznej. Ludziom o słabych nerwach moze zaoszczędzę tutaj drastycznych opisów. W każdym razie wykonczony ale i szczęśliwy dotarłem do domu po 23. A w głowie kołatała mi się myśl "dlaczego nie wziąłem na poniedziałek urlopu" ? Ale moze to dobrze, bo ten dzień wykorzystam w przyszłości na kolejna wyprawe górską...
To moja pierwsza relacja, wiec przepraszam za ewentualne błędy i niedociągnięcia. Pozdrawiam wszystkich
Wojtek (Carcass)