W związku z tym, że byłam uczestnikiem tej wyprawy, wypada mi dodać co nieco od siebie. Wyjazd był naprawdę bardzo, bardzo..... udany.
Mieliśmy wiele szczęscia co do ludzi, któych spotkaliśmy na naszej drodze. Byli to głównie Niemcy i Austriacy (ciekawe dlaczego

), ale wszyscy bardzo sympatyczni i przyjaźnie nastawieni do Polaków. W schroniskach czuło się bardzo ciepłą i rodzinną atmosferę. Nawet w Niemczech w Neustadt (tam mieliśmy pierwszy przystanek) udało nam się spotkać Polkę (pracowała w tym hotelu). Boguś nie mógł oderwać od niej wzorku.

Coś czuję, że częściej będzie się tam zatrzymywał jak będzie jeździł w tamtą stronę.
Pan Przewodnik sprawdził się. tzn. wróciłam cała i zdrowa. Za co mu bardzo dziękuje.

Z czystym sumieniem mogę go polecić innym udającym się w tamte okolice. Co prawda miał małe problemy z określeniem czasu (wtedy jednak się o to prawie nie pozabijaliśmy, ale to już inna historia

) i mdlał na widok krwi, ale te małe potknięcia mogę mu wybaczyć.

. Wyobraźcie sobie lekko krawaiącego faceta (małe skaleczenie paluszka), który zaczyna zmieniać kolory z wiśniowego (cecha charakterystyczna naszego kolegi) na blado zielony. Jednak po kilkudziesięciu minutach w końcu pozwolił się opatrzeć. I to uważam za mój osobisty sukces

(Dzięki Bogu kobiety mają różne rzeczy w plecakach

).
Jeśli chodzi o wrażenia typowo górskie. To muszę powiedzieć, że im wyższa wysokość tym człowiek czuję się lepiej i ma większą ochotę na piwo.

Nawet moje kolano, które zawsze doskwiera mi w Tatrach tym razem się nie odzywało.

Wysokość mu sprzyjała.
Przejście graniówką przypominało mi trochę Rohacze, tylko że trochę trudniejsze. Gdy to powiedziałam, nie znalazłam potwierdzenia Pana Przewodnika, nie wiem dlaczego

Jednak najtrudniejszy był dla mnie moment przejścia przez przełęcz między Klaineglockner a Grossglockner. Jednak odpowiadnia motywacja, parę matrów i już znaleźliśmy się na szczycie, gdzie spotkaliśmy sie z wszystkimi ekipami, które wychodziły z nami ze schroniska. Herbatka, małe co nieco i spowrotem. Parę minut na szczycie i musieliśym zacząć schodzić. Żal, ale cóż, czas gonił. Powrotna droga do schroniska poszła dość szybko. Nigdy nie zapomnę tych dupozjazdów na linie. Boguś mówił, że to nie etyczne, ale watro było. Czuliśmy się jak na karuzeli. Co prawda co jakiś czas musieliśmy hamować, bo plątaliśmy się w linie, ale było bosko. Na szczęście nie zaliczyliśmy przy okazji rzadnej szczelinki. Wtedy nie było by już tak wesoło.
Niestety z powodu braku aparatu zdjęć nie ma zbyt dużo. A szkoda, gdyż widoki były zaje...... A to oznacza, że niebawem trzeba będzie się tam wybrać jeszcze raz aby nadrobić zaległości. Mam nadzieję, że będzie więcej chętnych i się nie wykruszą tak jak tym razem . Już nie mogę się doczekać.
Boguś jeszcze raz bardzo dziękuję!!!!
[/img][/url]