Forum portalu turystyka-gorska.pl https://turystyka-gorska.pl/ |
|
W górach Węgier (Bukowe i Mátra) https://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=21566 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Carcass [ Pt sty 20, 2023 5:21 pm ] |
Tytuł: | W górach Węgier (Bukowe i Mátra) |
Gdy zobaczyłem plan wyjazdu PTT na Węgry poczułem się odrobinę rozczarowany. Tylko 1 dzień górski i 2 dni zwiedzania. Sądziłem, że wyjazd będzie w czwartek wieczorem, aby na miejscu spędzić pełne 3 dni. Tymczasem okazało się, że start z ul. Morawskiego ma mieć miejsce w świąteczny piątkowy poranek, co dodatkowo komplikowało sytuację dla nas, którzy muszą do Nowego Sącza dojechać ponad 100 km. Rozważam wszystkie za i przeciw i ostatecznie (dla towarzystwa) zapisuję się na wyjazd. Zgodnie z umową startujemy o 4:45 spod mojej pracy. Pora wczesna, w dodatku święto, więc do Nowego Sącza docieramy wyjątkowo sprawnie. Zajmujemy miejsce na tyłach autokaru, co wiadomo, zobowiązuje. Nieco po 7-mej wyruszamy w stronę granicy ze Słowacją. Do granic Nowego Sącza wypada być grzecznym, potem zaczyna się bardziej zabawowo. Piotrek nie omieszkał zabrać głośnika, więc na fali ostatniego koncertu raczymy uczestników „balladką” „The Forth Dimension” w wykonaniu Hypocrisy, czy klasykiem „Alexander The Great” Iron Maiden. Powoli dociera do mnie, że podjąłem jedynie słuszną decyzję i pewnie bardzo bym żałował gdybym nie pojechał. Pierwszym przystankiem na naszej trasie jest słowacki Preszów, który zwykle stanowi miasto tranzytowe. Miasto okazuje się bardzo ładne i zadbane. Zwiedzamy ortodoksyjną synagogę. Gotycki kościół p.w. św. Mikołaja... Pałac Rakoczych Oraz katedrę greckokatolicką p.w. Jana Chrzciciela. Kolejnym naszym przystankiem są Koszyce – drugie co do wielkości miasto na Słowacji. Też zwykle pomijane i odkładane na „kiedyśtam”. Tu podziwiamy przepiękną katedrę św. Elżbiety. Elektyczny Teatr Państwowy I Wieżę Urbana... Na Węgry docieramy już po zmroku. Po pysznej i obfitej obiadokolacji jest jeszcze wycieczka do Doliny Pięknej Pani. Ale dla części uczestników (w tym dla mnie) trudy podróży (choć niedługiej) okazały się zbyt duże. Życie. Dzień 2 (górski) Wg rozpiski mieliśmy wtedy zrobić 3 (a może 2) najwyższe szczyty Węgier wraz z przejazdami. Rano mgła, ale potem pogoda bardzo się poprawia. W Góry Matra mamy około godziny jazdy. Po drodze jeszcze podjeżdżamy pod ruiny zamku Sirok, ale mgła jest zbyt duża – wrócimy tutaj później. Po przejechaniu krętych i stromych serpentyn zaczynamy od drugiego szczytu Węgier i pasma Matra czyli Galyateto, mierzącego 964 m n.p.m.. Na szczycie jest bardzo ciekawa betonowa wieża widokowa, z której rozciąga się świetny widok, m.in. na Kekes – najwyższy szczyt Węgier. Wkrótce tam będziemy. Na wieży jest chłodno, więc w miarę szybko robimy kilka fotek. Widoki cudo. Schodzimy z wieży, fotka przy tabliczce szczytowej w stosunkowo niepozornym miejscu... Ostatni rzut oka na wieżę i idziemy dalej. Po drodze uroczy kościółek z kamienia. A na koniec taki cudowny widok z parkingu, na którym zacumował nasz autokar... No to jedną górkę z wieżą widokową mamy zaliczoną. Pora ruszyć na Kekes, którego przed chwilą widzieliśmy z platformy widokowej na wieży. Dojazd wbrew pozorom wcale nie jest taki krótki. Przejeżdżamy przez mnóstwo serpentyn, klucząc raz w dół, raz w górę. Wreszcie jesteśmy na parkingu pod szczytem. Mówić, że na szczyt mamy stąd przysłowiowy rzut beretem, to jakby nic nie powiedzieć. Wysiadamy, zakładamy plecaki i za jakieś 5 minut jesteśmy na Kekesu. Może i trochę wstyd, ale za to zejście z niego będzie już godne. No i zaczyna się focenie. Nawet symboliczna pelerynka się znalazła. W końcu Polak, Węgier dwa bratanki, choć w ostatnim czasie to powiedzenie dość gorzki ma smak… Uwieczniam się z moim imiennikiem Wojtkiem – byłym długoletnim prezesem PTT Nowy Sącz. Z Iwoną i Bożenką... No i solo... Charakterystyczną wieżyczkę na szczycie też trzeba sfotografować... Krzyż na wierzchołku przy wyciągu narciarskim i rzut oka w kierunku północnym... Zwieramy szeregi i rozpoczynamy zejście – tym razem już bez taryfy ulgowej. Przed nami kilkanaście kilometrów butowania – głównie zejścia, ale trochę podejść też będzie. Schodzimy w dół, by następnie rozpocząć podejście. Krajobraz tu jest prawdziwie górski. Po zurbanizowanym i mocno zagospodarowanym Kekesu nie ma już śladu. Gdzieś po pół godzinie dochodzimy do szczytu o swojsko brzmiącej nazwie Sas-kő, mierzącego 899 m n.p.m. Znajduje się na nim taki kamienny kopulasty twór. Widoki stąd też niczego sobie. Fotka na szczycie obowiązkowa. Było tutaj trochę przygód, bo Kasia z naszej ekipy dołączyła do jakiejś obcej grupy zmierzającej w przeciwna stronę. A ja bezmyślnie polazłem za nią. Gdzieś po 10 minutach patrzymy na siebie, a tu same obce facjaty koło nas. Dziewczyna trochę się emocjonalnie zgrzała, a mnie ta sytuacja bardziej śmieszyła niż stresowała. Wykonałem szybki telefon do Jacka i zaraz od nowa przemierzaliśmy znany nam już dobrze odcinek szlaku w odwrotnym kierunku. Piotrek kulturalnie na nas poczekał. Wysączyliśmy na spokojnie piwko i lajtowo ruszyliśmy dalej głównym nurtem z całą naszą ferajną. Szlak naprawdę sympatyczny, a jesienne otoczenie wodospadu Ilona-völgyi – kolejnej atrakcji na naszej drodze - przepiękne. Kilka zdjęć należało tu więc zrobić... Dalsza część szlaku już bardzo spokojna. Pokonujemy ją, miło sobie rozmawiając z Gosią i Piotrkiem. Na koniec, tuż przed dojściem do autokaru taka jeszcze sympatyczna jesienna alejka. Naprawdę klimatyczna. Drugi duży punkt zrobiony, ale na tym nie koniec. Na wyjazdach z PTT nie ma straconej nawet minuty. Ruszamy zatem do ruin zamku Sirok, które rano spowite były we mgle. Próbujemy w kilka osób dotrzeć tam skrótem, ale kończy się jak to zwykle bywa ze skrótami. Jakieś 10 minut wartko pod górę już normalna drogą i jesteśmy przy zamku i podziwiamy widok na miejscowość leżącą w dole - nomen omen też o nazwie Sirok. Jak się okazało z ruin zamku można było przejść na kolejny punkt widokowy. Jakieś kolejne 10 minut szybkim krokiem. Po drodze malownicze ostańce z piaskowca. I docieramy na punkt widokowy o nazwie Törökasztal, prezentujący się niczym żywcem wyrwany z naszych Gór Stołowych. Zapadał już zmierzch, więc fotki jakościowo marne, ale czuć na nich klimat tego miejsca. W drodze powrotnej jeszcze mini-grupówka przy fantazyjnych ostańcach i wracamy do hotelu. Prysznic, pyszny obiad i atrakcji ciąg dalszy – bo przecież dzień się jeszcze nie skończył, choć od jakichś 2 godzin było już zupełnie ciemno. Aby spuentować ten wspaniały dzień uderzamy na baseny termalne. Jakieś 20 minut autokarem i jesteśmy na miejscu. To był strzał w 10-tkę. Cena rewelacyjna, klimat super, no i najlepsza z możliwych ekipa. Bawiliśmy się fantastycznie czego dowodem poniższe zdjęcia. A tańce w basenie przejdą niewątpliwie do historii wyjazdów z PTT. Dobry humor nas nie opuszczał, więc zabawa taneczna przeniosła się na plac przy autokarze a potem i do samego autobusu. Jak się bawić to się bawić. Dzień 3 Nasz kolejny dzień pobytu na Węgrzech był równie intensywny jak poprzedni. Tym razem mieliśmy zdobyć najwyższy szczyt Gór Bukowych o nieskomplikowanej (jak przystało na Węgry) nazwie Istállós-kő mierzący bagatela 959 m n.p.m., co stanowi trzecie co o wysokości wzniesienie u Madziarów. Ale zaczynamy od pysznego i obfitego śniadanka. Po wczorajszej imprezie bardziej jednak je się oczami niestety. Ale śniadanka w naszym hotelu były prima sort, trzeba to uczciwie przyznać. Potem przykry obowiązek pakowania bagaży do autokaru, wieszczący koniec naszej eskapady, ale jeszcze nie tak szybko... Jak dzik w żołędzie ruszamy w miasto (Eger), na jego szybkie zwiedzanie. Robert jak zawsze ze swobodą i humorem raczy nas historycznymi ciekawostkami. My słuchamy i robimy fotki. Na początek barokowy kościół Minorytów. Kute bramy, które są symbolem tego miasta... Bazylika w Egerze... Barokowy pałac z 18-go wieku – będący siedzibą liceum... Oraz minaret, znajdujący się tuż przy wejściu do naszego (byłego już niestety) hotelu. W Egerze jest oczywiście dużo więcej rzeczy do zobaczenia, ale nasze zwiedzanie było ekspresowe. Mniej więcej po godzinie pakujemy się do autokaru i ruszamy w stronę Gór Bukowych. Krzysiek wyczytuje po drodze, że jeździ tam kolejka wąskotorowa, na którą dobrze by się było załapać... Po ilości samochodów na parkingu, widać że to miejsce cieszy się sporą popularnością wśród miejscowych. Stajemy w kolejce. Jest nas prawie 50 osób, do tego dochodzą tubylcy. Zaczyna się wyścig z czasem, bo do odjazdu pociągu niespełna 20 minut. Napisać, że było trochę nerwowo, to nic nie napisać, ale jak to z PTT wszystko kończy się dobrze i w ostatniej chwili wskakujemy do kolejki, a ostatni czyni to „Drożdżówka”. Wagony są odkryte, więc przejazd jest bardzo atrakcyjny, pod warunkiem, że jest dobra pogoda. My ją oczywiście mieliśmy. Gdzieś po 20-tu minutach jesteśmy na miejscu i następuje ostateczny podział grupy - na tych co idą w góry i na tych co będą sobie spacerować po Dolinie Szalajka. Ruszamy w trasę górską i dość szybko przychodzi refleksja - przecież to nizinny kraj, tu gór prawie nie ma... O co tu chodzi ? No właśnie "prawie". Pierwsze podejście powoduje, że musimy szybko zweryfikować swoje opinie. Przyznam, że podszedłem bez należytego szacunku do tych gór. Na wyjazd w ogóle nie wziąłem kijków trekingowych, a moje buty nieco odbiegały od powszechnie obowiązujących standardów górskich. Dodatkowo wczorajsza impreza integracyjno - pożegnalna nie ułatwiała sytuacji. Dość napisać, że na odcinku ok. 2 km musieliśmy pokonać ponad 600 m przewyższenia. Krew, pot i łzy. Po drodze całkiem obszerna jaskinia, trochę podobna do Groty Komonieckiego w Beskidzie Małym, tylko bardziej sucha. Trzeba było niestety stracić trochę wysokości, by chwilę później znów konsekwentnie piąć się w górę. Lekko nie było ale po ok. godzinie, ocierając pot z czoła udało się zameldować na szczycie Istállós-kő mierzącym 959 m n.p.m. Jak najbardziej zasłużone piwo, kanapka i zdjęcie grupowe i indywidualne. Teoretycznie to najwyższy szczyt Gór Bukowych i trzeci co do wysokości szczyt Węgier. W praktyce obok znajduje się szczyt o nazwie Szilvási-kő – mierzący 2 metry więcej. Żeby nie było żadnych wątpliwości, wleźliśmy również na niego. Zajście do Doliny Szalajka znacznie dłuższe, ale już nie tak strome. W drodze powrotnej już nie korzystaliśmy z kolejki ale przeszliśmy z buta tę urokliwą dolinę, która bardzo mi przypominała moją "sąsiadkę", czyli Dolinę Będkowską. Też tutaj jest potok, małe wodospady, stawy z hodowlą pstrągów itd. I tak nasz fantastyczny wyjazd dobiegł końca przynajmniej w aspekcie górskim. W Miskolcu jeszcze szybkie zakupy i ruszamy do Nowego Sącza. Trochę się łamałem czy jechać na ten wyjazd, bo przecież na Kekesu już byłem wczesniej, a Węgry to kraj nizinny... Trochę ludzi z żelaznej ekipy też nie jechało. Na „papierze” ten wyjazd jakoś rewelacyjnie nie wyglądał. Na szczęście nie popełniłem błędu i miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczenia w nim. I bez dwóch zdań była to jedyna słuszna decyzja. Wycieczka okazała się fantastyczna i przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Było genialnie pod każdym względem i nawet największy malkontent miałby problem aby znaleźć choćby najmniejsze niedociągnięcia na tym wyjeździe. Ich po prostu nie było. Świetna pogoda, bardzo dobry jak się okazało plan (dużo bogatszy niż ten, który wstępnie miał być realizowany), super hotel, jedzenie, a przede wszystkim fantastyczni ludzie, z którymi spędzanie wolnego czasu to czysta przyjemność. Wrażenia jak zawsze niezapomniane. Do kolejnych wyjazdów... P.S. Były już 2, ale ja jak zwykle w niedoczasie i mam obsuwę. Z górskimi pozdrowieniami, z nie do końca nizinnych Węgier. Wojtek |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group http://www.phpbb.com/ |