Jak nie zacznę od tego dnia to nie zacznę w ogóle.
Tu ma powstać relacja z urlopu z sierpnia 2021, za którą nie mam czasu się zabrać
I muszę zacząć od środka
....
Budzik dzwoniący w samym środku nocy niespecjalnie mnie już dziwi. Przyzwyczaiłem się. Cichutko wymykam się z pokoju. Wszystko mam przygotowane. Lekki plecak, trochę wody, zorganizowane poprzedniego wieczora placki, które zostały z obiadokolacji – to najważniejsze, bo właściwie nie biorę innego żarcia. Jest tuż po 3 w nocy, schodze do samochodu, otwieram bramę i wyjeżdżam. Z Fasolą, który z naszymi dzieciakami ma na mnie czekać w Rabkolandzie, jestem umówiony około południa. Nie mam zbyt wiele czasu, zakładam, że będzie to wycieczka bardziej biegowa niż turystyczna.
Nie miałem żadnej rezerwacji na parking w okolicach Morskiego Oka. Pomyślałem sobie, że jakoś to będzie, najwyżej nie będę się pchał na Palenicę tylko postawię po słowackiej stronie w Łysej Polanie gdzieś pod sklepem, a zapłacę po powrocie. Około czwartej jestem na miejscu. Bez problemu znajduję odpowiednie miejsce. Przepakowuję się, jem pierwsze 2 placki i kilka bananów. Jestem gotowy.
Wybiegam z Łysej polany w kierunku orskiego Oka. Dlaczego tam? Po pierwsze, chciałem zrobić szybką akcję na jakiś widokowy szczyt, a asfalt zapewnia komfort biegania po ciemku. Zachciało mi się iść na Rysy, bo bardzo dawno nie byłem, jeśli dobrze liczę to 13 lat.
Poruszam się w zasadzie marszobiegiem. Podbiegam jakieś kilkaset metrów lub kilometr, potem kilka minut idę. Wyprzedzam bardzo dużo ludzi idących już o tej porze do schroniska. Dziwi mnie jak szybko docierm do Wodogrzmotów, potem kawałek i już skróty, a za nimi zaczyna się powoli rozwidniać. Przede mną widzę już wachlarz Mięguszowieckich Szczytów. Na zboczu Rysów widać chyba 4 czołówki, ludzie ciągną na wschód słońca. Widok jak w Alpach. Koło piątej staję przy budynku schroniska i wyciągam kolejne placki. Z Łysej polany zeszło mi 1h05. Szczerze mówiąc myślałem, że będzie trochę szybciej. Pogoda na ten dzień była zagadką, jednak póki co jest super.
Nie zwlekając wiele ruszam dalej, obchodzę jezioro i zaczynam ostre podejście nad Czarny Staw. W międzyczasie mijam jednego zawodnika, który szedł również bardzo szybko. Nad Czarnym Stawem staję jak wryty bo moich uszu dolatuje muzyka puszczona na pełny regulator z JBLa przez gościa stojącego kilkadziesiąt metrów dalej. Krzyczę do niego aby to wyłączył. Na początku zaczyna iść w moją stronę i myślałem, że będzie dym, ale po kilku krokach się zatrzymał. Muzyka ucichła. Puszczać jakieś umca umca w środku tatr o piątej rano? Co ludzie mają z głową...
Następnych kilkanaście minut spędzam z kolegą mijanym chwilę wcześniej. Wymieniamy uwagi na temat „DJa” i dyskutujemy o górach. Kolega szedł na Białczańską Wyżnią i chwilę potem odbił w lewo, ja natomiast poszedłem szlakiem prosto. Byłem zdziwiony jak bardzo zniszczony jest to szlak (byłem tuż przed remonetem). Nie szło się nim zbyt komfortowo, a musze przyznać, że już wtedy zacząłem odczuwac trudy nieprzespanej nocy i szybkiego marszu. W dodatku chmury zeszły niżej i po chwili zasłoniły szczyty. Echh... Tatry w całej okazałości. Trochę się wściekłem bo liczyłem naprawdę na niezłe widoki. Ciśnienie na szybkie wejście też mi spadło, no bo w sumie wszystko jedno...
Zacząłem coraz częściej odpoczywać. Tuż za Bulą mija mnie chłopak, zamienia ze mną kilka słów, mówi, że kilkanaście minut wcześniej omal nie zrzucił kamieni na jakieś turystki, a one potem jak je mijał strasznie się na niego darły, jakieś nienormalne. Wymieniamy kilka zdań, idę w górę dalej. Po chwili usłyszałem te przekupki. Czy ktoś może mi wyjaśnić jaki jest sens w darciu się na pół góry (słyszałem je wyraźnie będąc kilkadziesiąt metrów niżej) stojąc 2 metry od siebie. Co tu się w ogóle dzieje na tym szlaku? To ma być górski reset i odpoczynek? Ja dziękuję...
Szybko pokonuję pozostałą drogę na szczyt mijając podekscytowane niewiasty. Na szczycie jestem o dziwo sam. Siedzę w chmurach nic nie widać. Piździ strasznie, jest blisko zera. Póki byłem w ruchu to było w miarę komfortowo, teraz szybko zakładam wszystko co mam. Z Łysej zeszlo mi 3h10. Miało być dużo szybciej, ale... w pewnym momencie przestało mi się chcieć ścigać z czasem. Ale zrozumiałem jak kosmiczny jest rekord trasy Palenica – Rysy. Momentami zaczyna się minimalnie przecierać, ale ostatecznie pogoda nie ulega poprawie. Schodzę na Wagę i nieoczekiwanie kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu zaczyna się robic pogoda a wokół mnie odsłoniły się bajkowe widoki.
Z Wagi udaję się droga klasyczną na Wysoką. Najpierw chwilę granią, potem trawers do żlebu spadającego ze Szczerbiny pod Kogutkiem. Idę jak po sznurku. Z drugiej strony Kogutka obniżam się i zaczynam trawersować. Droga jest dośc dowolna, byłem tu wiele lat temu jeszcze z raffim, Explorerem i fanatykiem. Ile to już lat? 10? Miałem obawę czy przypadkiem nie będę miał problemów ze zlokalizowaniem odpowiedniego żlebu. Ale obawa była nieuzasadniona. Droga jest ewidentna. Trawers był dużo krótszy niż pamiętałem.
Staję w żlebie spadającym z Przełęczy w Wysokiej, jest nie do pomylenia przez charakterystyczną skośną turnicę znajdującą się w partiach podszczytowych. Zaczynam mozolne podejście prawą stroną żlebu, potem przechodzę na lewą i tak chyba jeszcze ze 2 razy. Żleb jest raczej łatwy. Przy turnicy skręcam w lewo i po chwili jestem przy znanych klamrach. Droga ze szczytu Rysów na szczyt Wysokie zajęła mi jedynie godzinę. A wcale nie szedłem bardzo szybko. Po prostu w miarę żwawo. Niestety, właśnie w tej chwili niebo znów się zasnuło.... Seeeeerio???!!! Trzeba mieć naprawdę potężnego pecha. Staję przy krzyżu i jest powtórka z Rysów – zimno i pizgawica. Ależ nieprzyjemnie się zrobiło. Nie chce mi się iść nawet na wyższy wierzchołek. Wpisuję się do zeszytu i spadam. Zaczynam główkować jak wracać do samochodu, myślę czy nie schodzić do Złomisk i nie wracać przez Żelazne Wrota, ale wtedy na pewno nie wyrobię się na czas do Rabki. Nawet schodząc jakąś krótszą drogą spóźnienie jest pewne.
Decyduję się wracać na Wagę. Zejście jest jeszcze szybsze, wyżej wychodzę ze żlebu i zaczynam trawers. Idzie się dobrze, aż jestem w szoku że tak sprawnie. Widzę z daleka Kogutka, wchodzę do niego dośc stromym żlebem, staję na szczerbinie i.... zaczynają dziać się rzeczy których nie jestem w stanie do końca wytłumaczyć. Patrzę w dół na spionowane jebitne żlebicho. Hmmm, czy ja tędy szedłem? No Kogutek obok mnie jest ewidentny. Ale coś mi się nie zgadza. Schodzę kawałek w stronę Wysokiej i idę rynną aby wyjśc na grań trochę wyżej. Nieeee, to na pewno nie tu. Wracam pod mojego „kogutka”. Widzę pętlę zostawioną na jakimś kamlocie. Była jak wchodziłem. Chyba była, coś mi się miesza. Hmmm, ale przecież w żlebie są łańcuchy, gdzie one są? Czy zaczynały się tuż pod szczerbinką czy niżej? Chyba niżej, o tam niżej chyba jeden widzę. To musi być ten żleb! Co ja w ogóle sobie wkręcam. Zaczynam schodzić do Kotlinki pod Wagą. Robię jakieś 5 metrów w dół. Trudności tak naoko II w zejściu jak nic. Kuuuuuurrrrrvvvva. Co ja w ogóle robię? Przecież to nie tu, zaraz się zj.ebię gdzieś i będzie po mnie. Stanąłem wygodnie na jakimś kamieniu. Zacząłem analizować chłodno sytuację. Jestem w złym żlebie – to na pewno. Muszę się z niego wycofać. Muszę się uspokoić. I być opanowany. Spóźnię się na bank do Rabki, ale to nie jest teraz ważne. Nawet jakbym miał schodzić do Złomisk i wracać na Łysą autobusem – to nie jest ważne. Uspokajam się, wychodzę z powrotem na szczerbinkę. No dobra, nie ma innego wyjścia, decyduję się wrócić tak daleko w stronę Wysokiej jak trzeb, aby mieć lepszą perspektywę na całą tę grańkę i zobaczyć czy wyszedłem na nisko czy za wysoko. Już po cwili dotaro do mnie, że cały trawers robiłem dużo za wysoko. Dlatego okazał się taki krótki.
Zejście do właściwej drogi było dość problematyczne, ale w końcu mi się udało i zobaczyłem właściwą drogę i właściwego Kogutka. Kilka minut minęło a byłem już przy nim. Ten niewłaściwy był w zasadzie identyczny tylko większy. Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej jestem w znanym miejscu. Na całą tę zabawę straciłem z 40 minut jak nie lepiej.... Niesamowite jak reaguje ludzki mózg pod wpływem stresu. Teraz lepiej rozumiem jak dochodzi do wypadków w górach. A jeszcze jedno – to wszystko działo się przy doskonałej widoczności. Co by było gdyby była mgła???
Już będąc w okolicach Wagi patrzę i widzę dokładnie, w którym miejscu byłem i jakim to ja żlebem chciałem na żywca schodzić....